niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 7

Stał jak wryty. Przyglądał mi się jakby zobaczył ducha. Dobra.. To może było złe porównanie. Otwierał i powoli zamykał usta jakby chciał coś powiedzieć, ale jakby mu się nie udawało. Nie mógł po prostu wydobyć ani słowa. On mnie naprawdę zobaczył! Nie mogłam w to po prostu uwierzyć.
-Paull, ona zniknęła. Jej tu nie ma. - Powiedział jakiś głos zza drzwi. Wydawał mi się jakiś znajomy.
-Wiem, ale nie o to chodzi. - Cała moja radość odpłynęła ze mnie równie gwałtownie, jak wpłynęła. On mnie nie widział. - To jest Sally. Przypomniałem sobie! - Na jego twarzy dojrzałam uśmiech. Ale co był moje?
-Sally? - Znowu odezwał się tajemniczy głos.
-No tak. Pamiętam. Byliśmy jeszcze dziećmi. Mieliśmy może z 7 lat. Poszedłem do niej, żeby się pobawić. Ona powiedziała, że zgubiła swój ulubiony naszyjnik, który miała po babci. Poprosiła mnie, żebym go znalazł. Znalazłem. Ale nie miałem okazji jej go potem oddać.- Zaczęłam sobie przypominać. Tak gwałtownie jak po śmierci wspomnienia mi zniknęły, zaczęły wracać. Na razie nie pamiętałam wszystkiego, ale ten moment stanął mi przed oczami, jakby to było wczoraj. Było słoneczne czerwcowe popołudnie. Wakacje. Siedziałam smutna na huśtawce, po zgubieniu naszyjnika od mojej zmarłej babci. Był śliczny. Srebrny, z zawieszką, w kształcie serduszka. Wtedy przyszedł on. Nie zdziwiłam się. Wtedy się bardzo mocno przyjaźniliśmy. Nie pamiętam co się stało, że nasza przyjaźń przepadła. Tak czy owak, przychodził do mnie codziennie. a jak nie on do mnie to ja do niego. Wszyscy nam zazdrościli przyjaźni. Nikt nie odważył się stawać między nami, a jak ktoś zadarł z jednym z nas, miał do czynienia z drugim. Wracając do tamtego popołudnia... Usiadł koło mnie. Nie potrzeba było słów, żeby zobaczył, że coś się stało. Od razu poprosiłam go o pomoc. Nie wiedziałam, że go znalazł. Myślałam, że przepadł na zawsze. Na krótkie momenty udawało mi się o nim zapomnieć. Jednak ta myśl cały czas do mnie powracała. Cały czas miałam przed oczami obraz mojej umierającej babci. Teraz znów go zobaczyłam. Był piękny. Wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy dała mi go babcia na łożu śmierci. Zapomniałam się. Musiałam go dotknąć. Wyciągnęłam rękę. Złapałam go i wyrwałam z rąk Paulla. Udało mi się. Udało mi się utrzymać go w dłoni. Dla mnie to było coś niesamowitego. Poczułam nagły zastrzyk energii. Dla niego to musiało być coś przerażającego. W jednej chwili naszyjnik był w jego ręce, a w drugiej latał w powietrzu. Nie zaskoczył mnie więc fakt, że on wraz ze swoją towarzyszką wybiegli z krzykiem. Właściwie on wybiegł. Ona została przez niego wyciągnięta siłą. To stało się tak szybko. Chciałam choć jeszcze przez chwilę mieć go przy sobie. Tak bardzo za nim tęskniłam. Nie udało się. Wątpię, żeby w ogóle chciał teraz wrócić. No bo kto przy zdrowych zmysłach chciałby wrócić do domu, w którym naszyjniki latają w powietrzu? Nawet nie wiedziałam gdzie on mieszka. Nie byliśmy w jednej szkole. Musiałam się tego za wszelką cenę dowiedzieć. Miałam też jednak inny problem. Mój czas dobiegał końca.